Marta z Biblii „Marta otworzyła ją domu do niego. V 38. Maria i Marta mieszkały w Betanii, zaledwie kilka mil na wschód od Jerozolimy. Marta była tą, która łaskawie zaprasza swojego drogiego przyjaciela Jezusa i Jego uczniów do swojego domu. „wzywam”, więc zakładam, że właśnie pojawili się na jej progu!
Historia z Martą z Betanii uczy, że gdy troszczysz się o sprawy Boże, Bóg troszczy się o twoje sprawy. Pewien proboszcz rozmawiał z Matką Teresą z Kalkuty. – Niech ksiądz codziennie jedną godzinę modli się w ciszy przed Najświętszym Sakramentem – poradziła mu święta. – Ależ siostro! Kiedy? Uczę religii w szkole, kościół mam w remoncie, w kancelarii mnóstwo roboty, co chwilę dzwonią telefony, przychodzą interesanci… – na jednym tchu powiedział duchowny. – Nie ma ksiądz czasu? – zatroskała się Matka Teresa. – W takim razie niech się ksiądz modli dwie godziny dziennie. Niepotrzebny niepokój Ta popularna anegdota oddaje tę samą prawdę, o której zapewnia psalmista: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą” (Ps 127,1). Okazją do jej przypomnienia jest liturgiczne wspomnienie św. Marty z Betanii, patronki gospodyń. Marta, krzątająca się przy kuchni, miała żal do siostry, że zamiast jej pomóc, siedzi zasłuchana w słowa Jezusa. Wtedy usłyszała słynne zdanie: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10,41-42). Te dwa zdania od wieków budzą emocje, szczególnie wśród kobiet zajmujących się domem. Zwykle jednak słuchaczom słowa Bożego umyka stwierdzenie: „troszczysz się i niepokoisz”. Wydaje się, że sednem problemu Marty jest nie to, że pracuje, lecz to, że się zamartwia. Nadmiernie troszczy się o przygotowanie jedzenia w obecności Tego, który uczy: „Nie troszczcie się o to, co macie jeść”. Ten, który kilkoma bochnami chleba i paroma rybami nakarmił tysiące, wskazuje na priorytety. Nie chodzi o brak aktywności, lecz o aktywność wynikającą z kontaktu z Bogiem. Bezcenna strata Karmelitanki bose mają sporo zajęć. Choć nie opuszczają klasztoru, wykonują liczne prace domowe i zarobkowe, by utrzymać dom. Szyją ornaty, szkaplerze, robią różańce, gipsowe figurki i inne przedmioty użytku religijnego. Jednak najwięcej czasu poświęcają modlitwie – około siedmiu godzin dziennie. Każdego dnia jest Eucharystia, liturgia godzin, modlitwa osobista i inne formy trwania w relacji z Agnieszka z Karmelu w Gdyni-Orłowie nawiązuje do anegdoty o nauczycielu, który zademonstrował studentom, jakie znaczenie ma kolejność podejmowanych działań. Do szklanego naczynia włożył kamień pozornie zajmujący całą przestrzeń naczynia. A gdy wsypał tam drobne kamyczki, okazało się, że i dla nich znalazło się miejsce. Potem luki między kamyczkami wypełnił piaskiem, a na końcu udało się wlać jeszcze sporo wody. Gdyby zrobił to w innej kolejności, nie dałoby się tam wszystkiego zmieścić. – Myślę, że to da się porównać z czasem, jakim dysponujemy. Dla nas trzy pierwsze godziny modlitwy, od szóstej do dziewiątej, to jest ten największy kamień. Akumulator naładowany i można jechać do roboty – opowiada s. Agnieszka, dodając, że modlitwa towarzyszy siostrom także w dalszej części dnia. Ma świadomość, że nie wszyscy mogą sobie pozwolić na to, żeby ich praca przeplatała się w taki sposób z modlitwą. – To kwestia powołania. Jedni mają apostołować, a inni, jak Mojżesz, trwać ze wzniesionymi rękami. My robimy to w imieniu tych, którzy tego zrobić nie mogą – mówi karmelitanka. Przywołuje myśl René Voillaume’a, pierwszego generała Małych Braci, który nazwał modlitwę „traceniem czasu dla Boga”. – Czasami na modlitwie się trwa i ma się wrażenie, że ten czas się traci. Klęczy człowiek przed tabernakulum i ani pobożnych myśli, ani wyciszenia wewnętrznego. Szamocę się, wspominam, co było w pracy, co jeszcze muszę zrobić i tak dalej. To „strata” tego czasu, w którym uszyłabym ornat albo ugotowała zupę dla sióstr, a tu klęczę i biję się z myślami. Jeśli jednak ofiarowuję ten czas Bogu jako coś najcenniejszego, to nawet ten „stracony” czas może stać się jakimś pięknym darem, jakąś perłą, bo ja go podarowałam Panu Bogu – podkreśla. Siostra przypomina sobie, że czasami prosiła przeoryszę o zwolnienie z modlitwy z powodu jakichś nadzwyczajnie pilnych zajęć. – Ale nieraz cała ta robota okazywała się daremna. Albo się plany zmieniły, albo się coś przypaliło, albo się okazało, że dokument trzeba inaczej zredagować. Z kolei jeśli się postawi na modlitwę jako „puls serca”, który wyznacza rytm dnia: modlitwa, praca, modlitwa, praca – to wtedy wszystko jakoś się harmonijnie układa – mówi z duchaCzy da się te doświadczenia przełożyć na warunki przeciętnego wierzącego? – Wiele znanych mi osób „traci czas” na modlitwę u początku dnia. Decydują się nawet wcześniej wstać, żeby przed pracą mieć kwadrans rozważania słowa Bożego czy modlitwy osobistej. Niektórzy codziennie uczestniczą we Mszy św., inni słuchają w samochodzie rozważań z czytaniami czy konferencji. Na początek dnia jest więc ten największy „kamień”, czyli spotkanie z Bogiem, żeby dał siły i żeby dzień poukładał się według Jego woli. To jest naprawdę umacniające, jak pożywne śniadanie. Dobrze jest na początek dnia zaaplikować sobie dawkę porządnej strawy duchowej – zapewnia s. że problemem św. Marty była jej nadmierna troskliwość, zamartwianie się. – W takim stanie ducha człowiek przestaje liczyć na Pana Boga i myśli: „Jak ja tu tego nie dopilnuję, to nic nie będzie”. Bóg jest na marginesie. Tymczasem Bogu nic się nie wymyka. Nawet w przykrych sytuacjach mam pewność, że gdy Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno. To jest coś umacniającego – kontakt z Osobą, którą się kocha i która mnie kocha. I płynąca z tego świadomość, że „miłującym Boga wszystko sprzyja ku dobremu” – uśmiecha się miłośćSiostra Gabriela, urszulanka, jest bardzo zapracowana. Do jej licznych obowiązków nauczycielskich dochodzą odpowiedzialne zadania we wspólnocie zakonnej. – Gdy mimo najlepszych starań z czymś nie nadążam, wtedy mówię: „Duchu Święty, szybciutko” – śmieje się. W życiu kontemplacyjno-czynnym inspiruje ją założycielka zakonu urszulanek, św. Aniela Merici, która często mówiła o podwójnej miłości – Boga i bliźniego. – Nie jest mi trudno modlić się, gdy kocham Boga, i nie jest mi trudno biec do drugiego człowieka, którego też pokochałam – zauważa. Ją samą zaskakuje to doświadczenie miłości. – Jestem przenoszona ze wspólnoty do wspólnoty, a ja ciągle tych ludzi, którzy są w nowych dla mnie miejscach, kocham. Nie jest mi trudno wstać rano na jutrznię, Mszę św. i pobiec do szkoły na cały dzień, a potem do moich sióstr – zapewnia, zastrzegając, że doświadcza tego jako niczym niezasłużonego Gabriela akcentuje znaczenie gotowości do odłożenia czegoś. – Mogę mieć mnóstwo rzeczy dla bliźniego: telefony, listy, przygotowanie katechezy… ale muszę umieć to w pewnym momencie odłożyć, żeby pójść na modlitwę. Nie zapomnieć o tamtych rzeczach, ale je odłożyć. To jest święty czas, którego nie pozwolę sobie ukraść. Jeśli zdarzy się, że nie dopełniam moich modlitw, zawsze spowiadam się z tego, bo uważam, że okradam Kościół, wspólnotę i samą siebie z największego dobra. Dla mnie to jest złodziejstwo. Nie trwam jednak cały czas w kontemplacji, bo mam inne powołanie. Jeżeli byłabym powołana do zakonu typowo kontemplacyjnego, to wpisałabym się w rytm tej kontemplacji. Gdybym była żoną, mamą, to wpisałabym modlitwę w rytm dnia codziennego. Wierzę, że tak bym zrobiła, bo obserwowałam moich rodziców, którzy też nie dali się okraść z czasu przeznaczonego dla Pana – zaświadcza zakonnica. – Ale z drugiej strony muszę odłożyć modlitwę, w której może mi być nawet bardzo dobrze, żeby iść do bliźniego – uwagę, że Pan Jezus mówi Marcie o „najlepszej cząstce”, a cząstka, nawet najcenniejsza, to nie jest całość. Nie poświęca się jej 24 godzin. – Jednak dzięki tej cząstce doświadczam tego, że tam, dokąd z błogosławieństwem idę, jest ze mną Duch Święty. Przychodzą mi wtedy na myśl odpowiednie cytaty z Biblii, mam natychmiast odpowiedź na zaskakujące pytania młodzieży. Skąd to jest? Przecież nie ze mnie. Po prostu wnosisz tę najlepszą cząstkę tam, dokąd idziesz. Ja ją wnoszę do sali katechetycznej. Jeśli Pan jest ze mną w kaplicy, to jest ze mną także wtedy, gdy z tej kaplicy wychodzę – podkreśla Jezusa, wypowiedziane do Marty, dotyczą wszystkich wierzących. W każdym stanie i w każdym rodzaju zaangażowania konieczna jest modlitwa, choć jej kształt bywa różny w zależności od powołania. Bo każdy chrześcijanin musi wybrać najlepszą cząstkę, żeby całość była najlepsza. • Maria z Betanii. Maria była młodszą siostrą Marty. Jednak w tradycji Janowej jest bardziej znana i eksponowana (por. J 11, 1). Zarówno Łukasz jak i Jan przedstawiają ją na zasadzie kontrastu wobec siostry. W czasie wizyty Jezusa w Betanii Maria siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie (Łk 10, 39). Siedzenie u stóp Jak św. Marta pokonała smoka Marta, która gościła u siebie Chrystusa, córka Syrusa i Eucharii, pochodziła z rodu królewskiego. Ojciec jej był władcą Syrii i wielu krajów nadmorskich, a trzy miasta: Magdala, obie Betanie oraz część Jerozolimy Marta wspólnie z siostrą odziedziczyła po matce. Nigdzie nie znajdujemy wzmianki o tym, jakoby Marta wyszła za mąż lub weszła w bliższe stosunki z mężczyzną. Przyjmując w swym znakomitym domu Pana, sama Mu usługiwała i pragnęła, aby jej siostra również Mu służyła. Wydawało się jej bowiem, że świat cały nie wystarcza, aby należycie obsłużyć tak dostojnego Gościa. Po Wniebowstąpieniu Pana, gdy uczniowie Jego rozproszyli się, poganie wsadzili Martę wraz z jej bratem Łazarzem i siostrą Magdaleną, jak również św. Maksymiana, który je obie ochrzcił i opiekował się nimi na polecenie Ducha Świętego, oraz wielu innych ludzi na statki, z których uprzednio zabrali wiosła, żagle, stery i wszelką żywność. Pan jednak doprowadził ich szczęśliwie do Marsylii. Stamtąd dotarli w okolice Aix i nawracali lud na wiarę Chrystusową. Św. Marta zaś umiała przemawiać do ludzi i cieszyła się wielką miłością u wszystkich. W tym czasie w pewnym lesie nad Rodanem, pomiędzy Arles i Awinionem żył smok, półzwierzę, półryba, grubszy od wołu, a dłuższy od konia. Miał on zęby ostre jak miecze, a nadto rogi, głowę zaś jego z dwóch stron chroniły tarcze. Smok leżał w rzece i zabijał wszystkich, którzy chcieli się przeprawić, a okręty zatapiał. Przybył on przez morze z kraju azjatyckiego Galacji i pochodził od Lewiatana, który jest okropnym wężem morskim, oraz od zwierzęcia zwanego Onachos, które żyje w Galacji i na ścigających go wyrzuca swój gnój jakby pociski na odległość jednego morga, a gnój ten, czego dotknie, wypala jak ogień. Otóż Marta na prośby ludu udała się do owego smoka i znalazła go w lesie, pożerającego jakiegoś człowieka. Pokropiła go tedy wodą święconą i pokazała mu krzyż, a smok natychmiast pokonany stanął spokojnie jak owca. Wówczas Marta związała go własnym paskiem, a następnie lud zabił go dzidami i kamieniami. Ludzie tamtejsi nazywali tego smoka Taraskusem, skąd na pamiątkę nazwano to miejsce Taraskon, choć przedtem nazywało się Nerluc, co znaczy „czarny gaj”, ponieważ były tam lasy czarne i mroczne. Św. Marta zaś za zgodą swego mistrza Maksymiana i siostry pozostała na owym miejscu oddając się nieustannym modłom i postom. Następnie zebrała wokół siebie liczne zgromadzenie sióstr i zbudowała wielki kościół ku czci Najświętszej Maryi Panny, przy którym prowadziła życie surowe, wyrzekłszy się mięsa i wszelkiego tłuszczu, jaj, sera i wina; jadła tylko raz dziennie, a sto razy w ciągu dnia i tyleż razy podczas nocy zginała kolana do modlitwy. Pewnego razu Marta głosiła wiarę pod Awinionem, pomiędzy miastem a rzeką Rodanem. Pewien młodzieniec zaś, który znajdował się wtedy na drugim brzegu rzeki, pragnął usłyszeć jej słowa, a nie mając czym się przeprawić, rozebrał się i począł płynąć. Nagle jednak prąd rzeki porwał go i chłopiec utonął. Dopiero na drugi dzień znaleziono jego ciało i przyniesiono do stóp św. Marty, aby go wskrzesiła. Ona tedy położywszy się krzyżem na ziemi tak się modliła: Adonaj, Panie Jezu Chryste, który wskrzesiłeś niegdyś mego brata Łazarza, tak Ci miłego, spójrz, drogi mój Gościu, na wiarę tych ludzi i zbudź tego chłopca do życia! Po tych słowach dotknęła ręki młodzieńca, a ten natychmiast wstał żywy i przyjął chrzest święty. Euzebiusz opowiada w piątej księdze Historii kościelnej, że kobieta, która cierpiała krwotoki, skoro została uzdrowiona, zbudowała przy swoim dworze czy też w ogrodzie posąg Chrystusa w szacie bramowanej, tak jak Go widziała, i posąg ten otaczała wielką czcią. Pod ową statuą zaś rosły rośliny, które nie miały żadnej mocy, póki wzrastając nie dotknęły brzegu szaty Chrystusa, ale wtedy nabierały takiej siły, że wielu chorych przy ich pomocy odzyskało zdrowie. Otóż Ambroży twierdzi, że ową kobietą cierpiącą krwotoki, którą Pan uzdrowił, była Marta. Hieronim zaś opowiada, co również można znaleźć w Historii trójdzielnej, że Julian Apostata usunął ów posąg Chrystusa i umieścił na jego miejscu własną podobiznę, którą jednak zniszczył piorun. Na rok przed śmiercią św. Marty Pan objawił jej czas jej zgonu. Przez cały rok następny trawiła ją gorączka, a na osiem dni przed śmiercią usłyszała, jak śpiewające chóry aniołów niosą duszę jej siostry do nieba. Wtedy powiedziała do zgromadzonych przy sobie braci i sióstr: Towarzysze moi i wychowankowie najmilsi, radujcie się, proszę, wraz ze mną, bo widzę chóry anielskie niosące z radością duszę siostry mojej do nieba. O moja piękna i ukochana siostro, będziesz żyć z Panem twoim i moim Gościem w siedzibie błogosławionych. Wkrótce potem Marta, przeczuwając bliski już koniec swego życia, prosiła braci i siostry, aby czuwali przy niej aż do ostatniej chwili z zapalonymi świecznikami. O północy jednak poprzedzającej dzień jej zgonu czuwający przy niej posnęli znużeni. Wówczas zerwał się gwałtowny wiatr i zgasił wszystkie świece. Marta zaś widząc tłum złych duchów poczęła się modlić: Ojcze mój, Ely, Gościu mój drogi, oto prześladowcy moi zbiegli się, aby mnie pożreć. Trzymają w rękach spisane wszystkie grzechy, które popełniłam, Ely, nie opuszczaj mnie, lecz przyjdź mi z pomocą. Wtedy ujrzała siostrę, która przyszła do niej trzymając w ręce pochodnię i zapaliła od niej wszystkie świece i lampy. Jedna drugą zawołała po imieniu, a w tej chwili zjawił się Chrystus i powiedział:: Pójdź, miła gosposiu, i pozostań ze mną w moim królestwie! Ty podejmowałaś mnie w swoim domu, ja przyjmę ciebie do mego nieba i z miłości dla ciebie wysłucham wszystkich, którzy ciebie będą wzywać. A gdy zbliżała się godzina śmierci, Marta kazała się wynieść na dwór, aby mogła widzieć niebo, i prosiła, aby położono ją na ziemi na popiele i trzymano przed nią krzyż. Następnie modliła się tymi słowy: Gościu mój drogi, opiekuj się twą ubożuchną sługą, i jak niegdyś raczyłeś u mnie bawić w gościnie, tak teraz przyjmij mnie do swej niebiańskiej gospody! Później prosiła, aby czytano jej mękę Pańską według św. Łukasza, a gdy zabrzmiały słowa: Ojcze, w ręce twoje oddaję ducha mego – Marta wyzionęła ducha. Następnego dnia, w niedzielę, podczas gdy koło ciała Marty wierni śpiewali laudes, Pan ukazał się św. Frontonowi w Periguex w chwili, gdy ten odprawiając około godziny 3 mszę św. po odczytaniu epistoły zdrzemnął się na swej katedrze – i rzekł mu: Kochany mój Frontonie, wstań szybko i idź za mną! Św. Fronton posłuchał i obaj udali się do Taraskonu. Tam odprawili do końca nabożeństwo i odśpiewali psalmy nad ciałem Marty, a wszyscy obecni odpowiadali im. Następnie własnymi rękoma złożyli ciało jej do grobu. W Periguex tymczasem po ukończonych śpiewach diakon obudził biskupa, aby mu udzielił błogosławieństwa przed odczytaniem Ewangelii, on zaś ocknąwszy się rzekł: Bracia moi, dlaczego obudziliście mnie? Oto Pan Jezus Chrystus zaprowadził mnie do ciała swej gospodyni Marty i razem pogrzebaliśmy ją. Każcie teraz posłańcom udać się tam szybko i przynieść mój złoty pierścień i szare rękawiczki, które powierzyłem zakrystianowi, gdy przygotowywałem się do pogrzebania ciała, a później zostawiłem je przez zapomnienie, bo tak nagle zbudziliście mnie. Posłano więc ludzi, którzy znaleźli wszystko tak, jak to biskup powiedział, przynieśli jednak pierścień i jedną tylko rękawiczkę, drugą bowiem zatrzymał zakrystian jako świadectwo owego cudu. Św. Fronton zaś dodał jeszcze: Gdy po pogrzebie wychodziliśmy z kościoła, towarzyszył nam pewien brat umiejący czytać i ten zapytał Pana, jak Mu na imię. Pan nie odrzekł mu nic, ale wskazał mu otwartą księgę, którą trzymał w ręce, a na niej napisane były tylko te słowa: W pamięci wiecznej będzie sprawiedliwa gospodyni moja i żadne złe wieści nie zatrwożą jej w dniu sądu ostatecznego. Odwracając zaś karty ujrzał na każdej napisane te same słowa. U grobu św. Marty zdarzały się liczne cuda. Klodwig, król Franków, który został chrześcijaninem i przyjął chrzest z rąk św. Remigiusza, cierpiał ciężkie bóle nerek. Udał się tedy do grobu Marty i został tam całkowicie uleczony. Wówczas obdarował hojnie ów klasztor nadając mu ziemie, wsie i zamki na przestrzeni 3 mil po obu brzegach Rodanu i całą tę posiadłość uwolnił od daniny. Dzieje życia św. Marty spisała sługa jej, imieniem Martilla, która później udała się do Sklawonii i tam głosiła wiarę Chrystusową, a w dziesięć lat po śmierci Marty zasnęła w pokoju. Fragmenty ze „Złotej legendy” Jakuba de Voragine, „Legenda na dzień świętej Marty” © 2000–2021 barbara Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved Strona nie zawiera cookiesLitania do świętej Marty Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson. Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas. Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami Święta Trójco, jedyny Boże, zmiłuj się nad nami św. Łazarzu – módl się za nami św.… Czytaj dalej »